najlepsze są początki, kiedy jestem po prostu zajarana zdrowiem. jem kaszę, kaszę, kaszę oraz ryż i warzywa. piję czystek drugi dzień. do tego w józefowskim eko-sklepiku nareszcie można płacić kartą, więc poczułam się bogiem. awokado! surowe kakao! chleb z ziaren! eko-kiwi! tak więc od jutra wracamy do chlubnej tradycji zielonych soków. żebym jeszcze nie odsmażała jedzenia z wczoraj... aaaale ok. na ryj kładę olej kokosowy, śpię w innym pokoju, jest lepiej, pamiętam sny.
powoli zaczynam myśleć o przyszłym roku. nie są to postanowienia, raczej - kierunek. wskazówki. dzięki takiej metodzie całkiem sporo udało mi się osiągnąć w 2014, polecam. łatwiej się skoncentrować. trochę tego jest, ale nie mam zamiaru się przemęczać: byleby nie skarleć.
dzisiaj dojadałam curry, było też awokado na waflach (a na rumiku się przechwalam dietetyczną wiedzą, że to zło), jabłko (znowu zapomniałam zjeść pestek), kawa (!), ZERO PAPIEROSKÓW, a bardzo miałam ochotę. tak więc: jea! spoczko. o jutro się nie martwię, mam zapas jedzenia i, uwaga, idę na RANDKĘ, może wreszcie odwiedzę tę bezglutenową kawiarnię w teatrze powszechnym, skoro tam właśnie idziemy.