uf, to pierwsze tak pracowite święta. zazwyczaj spędzałam je u dwóch babć, teraz trochę obowiązków przejmuję ja. pierwszy barszcz (nie jestem przekonana), święconka przygotowana razem z siostrą, wykopany z ogródka chrzan, a zamiast mazurków, za którymi nie przepadamy - ciasta. pochwalę wam się, co zrobiłam!
nie robię nic na siłę, przynajmniej się staram, bo świąteczna paranoja jest blisko. potrzebowałam coś do chleba (glutenowe szaleństwo, nie czytajcie tych gazet!), tak więc zrobiłam super szybką pastę z fasoli i maku. nie miksowałam po raz drugi, żeby było widać maczkowe kropki. jest nieco gorzka - dodałam chyba za dużo oliwy. ale na błędach się człowiek uczy - na drugie śniadanie jak znalazł. zrobiłam również pasztet z soczewicy, ale nie ten, co zwykle, tylko pierwszy przepis z książki ani włodarczyk. wstyd się przyznać, ale nie raz (!) popłakałam się czytając zapach truskawek. to nie jest książka kulinarna. zrobiłam z autorką też mikrowywiad. o barszczu już mówiłam, ale nie jestem przekonana do smaku, zobaczymy jutro...
nie chciałam też przesadzić ze słodyczami, bo wiem, że będzie ich zatrzęsienie. także zrobiłam coś, co może stać i jest coraz smaczniejsze, a do tego jest bardzo łatwe - ekspresowe wegańskie ciasto czekoladowo-bananowe. w te święta będę jadła mnóstwo niekoniecznie zdrowych rzeczy (majonez i słodycze amamam), więc sama wolałam zrobić coś na lajcie. wieczorem jeszcze zrobię ten niby-mazurek, dużo tu bakalii i innych zdrowoci, nawet, jeśli nie wyjdzie, będzie ok.
poza tym dwa tekściki w zwykłym życiu (niezmiennie polecam), nowa sukienka i plany. cieszę się ze słońca. siostra przywiozła mi z rzymu grzybowe pesto truflowe. chyba zeżremy po prostu na grzankach! mam nadzieję, że dobrze spędzacie święta - jakkolwiek by nie było, spacer ze święconką to miła tradycja.