by

halo, jesień! cieszę się z tego. dzisiaj dzień jest po prostu cudowny (śniadanie na tarasie, pisanie przy otwartym oknie). nie piszę nie dlatego, że zarzucam pomysł, ale albo nie mam netu, albo czasu, albo siły bądź nowości, by się pochwalić. mało gotuję (dlatego dzisiaj przesiedziałam w kuchni), jem dosyć dobrze, głównie owsiankę/jaglankę z jesiennymi owocami. unikam chleba, nie piję mleka od dawna, kawy chyba od miesiąca. przez ten czas spotkałam wiele w jakiś sposób ważnych dla mnie ludzi (będzie wywiad z lidią popiel, kasią kniołą, michałem zygmuntem...), a na weekend wyjechałam do jeleniej góry. w dobrym towarzystwie chodziłam po parku zdrojowym, jadłam serniki krakowskie i leczyłam się pigwówką. wycieczkę zaliczam do wielce udanych.



kończy mi się benefit, z czego się w sumie cieszę. dzisiaj w planach i rower, i basen, i joga na macie. mam miejsce dla siebie w tym domu, nareszcie. czas sobie wynagrodzić. chcę ćwiczyć samodyscyplinę, nie potrzebować żadnych kart i wymówek. po powrocie (szykuje się niezły wyjazd-niespodzianka już za tydzień!) być może wrócę do szkoły astangi na gałczyńskiego - instruktor zawsze się przyda. na razie wierzę w spacery po lesie i wieczorne ćwiczenia z jutjuba. na pewno będę się dzielić.

a dzisiaj w kuchni: zupa krem z dyni oraz tort szpinakowy (dla pewnej solenizantki). krem wyszedł spoko, oto przepis (ale polecam dodać więcej dyni i marchewki): kilo dyni, 2 marchewki, por. to wszystko (pokrojone, oczywista) wrzucić na rozgrzaną oliwę i niech się robi. dodajemy starty świeży imbir, wszystko na dużym ogniu. dodajemy ok. 2 szklanki ciepłej wody, 2 łyżki soczewicy czerwonej (zielona też spoko), 3 łyżki sosu sojowego oraz nieco soku z cytryny. do tego jeszcze kurkumę (dużo! działa przeciwbakteryjnie i ponoć ma też właściwości przeciwnowotworowe), 4 łyżki kaszy jaglanej bądź poppingu z amarantusa. zostawiłam to wszystko to gotowania dosyć długo, fun fact: pachniało jak rosół babci jasi. jak marchew zmiękła, zmiksowałam i dodałam nieco mleka kokosowego (znalazłam w kartonie, jupi!). posypałam prażonymi pestkami dyni. that's all, folks!

na szpinakowy tort przepis podam jutro, jeśli wyjdzie. na razie ciasto jest w piekarniku (niestety wcale nie tak zielone, jak na zdjęciu), galaretka się chłodzi. póki jasno - jadę na rower.



ps. trochę kraje mi się serce, że teraz taka moda na pszczoły. jedna z tych moich kochanych rzeczy, które robią się trendi. ale to tylko wyjdzie światu na lepsze. i tak na razie nie mam możliwości mieć swojego ula. w przyszłym roku chciałabym dołączyć do pasieki miejskiej w domkach fińskich. to, oprócz islandii i korei, kolejny plan na 2015. będzie dobrze.