by

jest tak w porząsiu, że nie ma co się rozdrabniać na zdjęcia instagramowe, lajki i inne takie. powiem wam tak: zaskoczenie, bo myślałam, że wyniki będą raczej do przemilczenia, ale nie. z dodatkowymi kilogramami czuję się naprawdę dobrze i obstawiam, że to jest moja waga docelowa - na jak najdłużej. nie mam zamiaru schodzić niżej, o. tylko przydałoby się więcej mięśni.

waga do mojej wiadomości, ale mój wiek metaboliczny to... 12 lat (ktoś tu się zadaje z nieletnią!), procent tłuszczu.. 19,8%, czyli sponio. oczywiście świrowałam, że jestem skinny-fat i mam otłuszczone organy, ale nie, w skali 1 do 9 - jedyneczka, joł.

według dobrych rad, mogę żreć i przytyć. dzisiaj byliśmy na basenie, przez tę hecę z benefitem ciągle się zastanawiam, czy nie wyłasić się na karnet w astandze. albo po prostu pochodzę jeszcze intensywnie i spróbuję sama... a w ogóle to chciałabym nareszcie nauczyć się biegać - i mam ksionę chodakowskiej, to się przyda na czas biedy. a ów czas się zbliża, bo jak już kupię bilet do korei, to zacznie się zaciskanie pasa i przygotowania: chcę być w najlepszej formie!

i tak co rano...



a dieta? well, po oczyszczaniu staram się jak najlepiej, ale wszystko rozbija się o deser, który zrobiłyśmy u kuzynów. pychottttaaaaa! granolowe batony, mam zamiar zjeść całą blachę. oczywiście można się oszukiwać, że to zdrowe, ale słuchajcie: najpierw na blachę (przyda się papier do pieczenia) wylewamy masełko. na to - orzechy włoskie (fun fact: najpierw łupałyśmy je młotkami), wiórki kokosowe, żurawina, czekolada (deserowa i biała), wszystko posiekane. i najważniejsze, czyli mleko skondensowane... to wszystko do piekarnika na 20 minut, po ostygnięciu - do lodówy. jak już jest mega stałe, można pokroić na batonowe paski. jeść, jeść, jeść.

ps. mooncup sprawdza się na basenie.