by

no no, doczekałam się ponaglenia! oto piszę. żyję, chociaż w niedzielę prawie nie zemdlałam od oczyszczania, a dzisiaj walnęłam głową o podłogę (bo nie potrafię stać na rękach). wbrew pozorom, wiele się dzieje (w ogóle w tym roku jakoś ciągle, coś, się, dzieje, prawda?), a ja nie mam ani zdjęć, ani czasu, żeby to jakoś ładnie spisać. dzisiaj daję sobie parę minut: do roboty!

otóż. kolejny raz to już NA PEWNO ostatni. mam dosyć tego całego oczyszczania. w ogóle to uważam, że nie ma we mnie już kamieni. ledwo żwirek. przeżyję.

zawsze po weekendzie u kuzynów wracam z dodatkową energią (oraz koszykiem pełnym łakoci - kto dzień po detoksie rzuca mnie na naleśniki i ciasto, ej, nie fair). mam chęć (!) robić dobrze, dbać i nie poddawać się. oddycham głęboko (jak tylko moje nozdrza na to pozwalają) i cieszę się z zwykłych rzeczy. dzisiaj rano obudziłam się przed budzikiem, wyszłam na ogródek poskakać na skakance, rozpoczęłam squat challenge. zjadłam jaglankę, zrobiłam szejkuś dla dwojga (w ogóle to przestrzegam przed dodawaniem do smutis zbyt dużej ilości młodego jęczmienia - bardzo wpływa na smak, napój robi się kwaskowaty i jakby musujący, co nie pasuje do zieleniny). po pracy - dżoga. i powiem wam, było hardo, bo raz, że dawno nie ćwiczyłam, dwa, że poszłam na vinyasę do kobiety, której nie znałam. niektórych rzeczy nigdy nie próbowałam. co to za pozycje! jeju, byłam najgorszą ciapą na całej dzielni! ale to nic, przynajmniej widziałam, że mimo przerwy, postępy są.

zaczęłam też kurację antypasożytową. przez 8 dni, wieczorem, trzeba pić kubek naparu (1/2 łyżeczki piołunu, 1 łyżeczka mięty, 1/2 łyżeczki kurkumy, a ja jestem prymuską i dodałam jeszcze łychę orzecha włoskiego). wypiłam dziś i było OBRZYDLIWE. ale wiadomo, że syropkiem to tego nie załatwię. dla zainteresowanych tematem: polecany jest orzech czarny, ale w mojej zielarni tego nie mieli. na rano polecany jest citrosept. uważam, że to opcja dla słabiaków i zażyję oregasept (tak naprawdę mam to w szafce, również niesmaczne, ale przynajmniej oczekuję lepszych efektów). i za dwa tygodnie taką przyjemność powtórzę. mam nadzieję, że dam radę!

a tu, proszę bardzo, lista pokarmów przeciwpasożytniczym: burak, kapusta, marchew, czosnek, por, cebula, rzodkiew, szczaw <3, szczypior, papryka, pietruszka, seler (surowy, ble). z innych takich: koper, goździki, pieprz kajeński, szałwia ogrodowa, imbir, chrzan, tymianek, kminek, curry, cynamon, kurkuma, gorczyca. 

obiecuję sobie: codziennie kefir (dla brzusia), jabłko Z PESTKAMI (dla bezpiecznego jodu), nigdy nie brać już suplementów z witaminami, płukać usta olejem (akurat mi się lniany skończył, demmm), szczotkować się na sucho (jeśli się wyśpię...), a po skończonej kuracji naparowej spróbować nalewki czosnkowej. voila!

do przemyślenia: na tarczycę może wpływać duża ilość chloru i/lub fluoru w wodzie. może trzeba będzie pomyśleć o filtrach na prysznic. co myślicie o tym jedzeniu w ciągu 8 godzin? wymagałoby to ode mnie żarcia w godzinach 8-16, czyli żadnych romantisze kolacji. chyba się nie skuszę.

ale mi się napisało! i zapomniałam wam powiedzieć, co z bronisławem: spróbowaliśmy, nie było złe, taka dziwna, zbyt intensywna kola, ale świadomość, że ten grzyb siedzi mi w kuchni źle na mnie oddziaływała. rozstaliśmy się w zgodzie.