by

halo, lalo! wróciłam! tak, tak, w sobotę już, ale i tak się wiele działo. przeszłam chyba z 50 kilometrów, zjadłam 30 kilogramów glutenu, przytyłam i opaliłam się na śmiesznie. wyglądam trochę jak nie ja, do tego dzisiaj byłam u fryzjera i nie zrozumieliśmy się za bardzo, nad czym ubolewam. ale włosy mają to do siebie, że odrastają.


trochę straciłam motywację i powoli wracam na dobre tory. przede wszystkim muszę się wyspać, bo jak na razie mi się nie udało. do tego w niedzielę zgubiliśmy się w lesie. wyszliśmy na krótki spacer, a wróciliśmy po 3,5 h, ale za to z grzybami! nie mieliśmy za wiele z nich pożytku, ale pachniały pięknie. poleżałam chwilę w lesie i jestem przekonana, że to lepsze dla mnie miejsce niż zatłoczone miasto. trzeba więcej oddychać i zadbać o swoje mięśnie. tak więc no more penne, wracamy do jogi i motywacyjnych lektur. za tydzień znów czeka mnie oczyszczanie, a do tego wspólne plany. gdzie ta wspinaczka?



podsumowując: las, spacery, skakanka, basen, joga, szorowanie ciała, zero słodyczy, glutenu, mleka i ograniczenie alkoholu. do tego wszystko na spokojnie: okazuje się, że z tego wszystkiego najbardziej pomaga mi po prostu żywokost. koszt - eee złotówka? plus woda utleniona. chcę mocno zaoszczędzić na przyszłą wielką wyprawę.


tymczasem w planach mieszanka ziołowa na pozbycie się dziabdziaków z siebie. bardzo polecane są takie zioła jak piołun, mięta, kurkuma. każde po pół łyżeczce zmieszać ze sobą, zaparzyć, pić codziennie wieczorem przed snem przez 8 dni. no i ciekawe. zrobię po powrocie z offa! trzymajcie za mnie kciuki.