by

niedziela, dzień odpoczynku. dzisiaj powiedziałam sobie, że nic nie muszę, skończyłam czytać książkę, przejrzałam gazetę, nie zrobiłam obiadu (ale łososiowy sos był pycha). jadłam borówki prosto z krzaczka, pierwsze moje. chcę jutro rano wstać i pozbierać sobie na śniadanie.

a tymczasem wypucuję się po gorącym dniu. nie chronię się przed słońcem, choćbym się miała zestarzeć. w domu nowe kwiatki i porządki. staram się mieć własną przestrzeń. z nowych i starych kosmetycznych łupów: seria babci agafii.


dwie saszetki: jedna do maska do twarzy z mlekiem łosia (!), a druga - scrub do ciała. maseczka pachnie obłędnie, aż bym ją z siebie zlizała, odżywia i odmładza. dostałam ją w prezencie i hołubię. w składzie, rzecz jasna, nie brakuje ziół syberyjskich i biały wosk pszczeli. nie ma sensu się rozpisywać: za każdym razem twarz naprawdę wygląda... lepiej.

scrubik dopiero co użyłam. zapowiada głębokie oczyszczenie. jest wybitnie brzozowy, a ja lubię brzozy. do tego pokrzywa i dziki majeranek. pachnie latem.

fun fact: przesadziłam z walką o piękne stopy i teraz ledwie chodzę. nie ma mowy o zajęciach i skakaniu na skakance. ależ ze mnie nieudacznik.