by mitek
myślicie sobie: cisza, nudy, a ja tymczasem wkraczam na nowy level wariactwa. na razie chcę wszystko odespać i uporządkować, postępy w jodze są widoczne, domowy kompot z własnych porzeczek poprawia humor. dostałam też paczkę z nowymi kosmetykami, szykujcie się na serię zdjęć prosto z łazienki mitka. a tymczasem brak fot, bo może to was nieco odrzucić... (tak naprawdę jest pochmurnie, a model do wdzięcznych nie należy). oto bronisław. mój osobisty grzyb kombucha.
gdyby nie to, że mam go trochę z internetu, a trochę z otwocka, pewnie bym się nie odważyła. ale: okazja! co to jest? wygląda jak ufo-naleśnik. znajduje się w fermetacyjnym płynie, z którego się robi herbatę. żyje i trochę się go boję. jeszcze nie próbowałam.
pozwolę sobie zacytować: kombucha często zwana po polsku kombuczą to zdrowotny napój otrzymywany ze sfermentowanej herbaty. otrzymuje się go w wyniku umieszczenia grzyba herbacianego – tzw. matki w posłodzonej herbacie (najczęściej czarnej lub zielonej). jest to symbiotyczny układ bakterii i drożdży, które mają formę żelowej, elastycznej struktury, która przybiera kształt naczynia, w którym przebiega proces fermentacji. smak napoju jest lekko musujący i przypomina sok jabłkowy.
pije się go od tysięcy lat, więc chyba mogę mu zaufać? kombucha zawiera dużo witamin z grupy b, jest naturalnym detoksykantem i wspomaga układ trawienia dzięki tym wszystkim małym żyjątkom, które osiedlą się w nas (creepy). ponoć ma też właściwości antyrakowe, uaktywnia samoleczenie i tak dalej... a to jeszcze zabawne i w sam raz na teraz: kombucha ma być adaptogenem, czyli lekiem na traumatyczne przeżycia. z resztą, poczytajcie sobie sami.
zrobiłam herbatę w słoiku, posłodziłam, włożyłam grzyba bronisława (dziwny w dotyku...) i zostawiłam w szafce. zobaczę co u niego za tydzień. dopiero wtedy przesączę napój, wstawię do lodówy i tuż przed wyjazdem spróbuję. stay tuned!
a to jest film, na który pójdę sama do kina, a wychodząc zajdę do sklepu po buty do chodzenia po górach. na razie w planach: spływ kajakowy, spanie i ognisko na działce, rower do otwocka. ostatnio niewiele wychodzi, ale to trzeba. póki co jem okej (soczewicowy pasztet, żeby uszczknąć zapasów, fasolka szparagowa, nadziewane bataty, risotto kurkowe...) plus: umówiłam się na badanie volla.