by mitek
to będzie szybkie rozprawienie się z rzeczywistością. nagle i niespodziewanie rozpoczął się kolejny miesiąc. jeden z piękniejszych. równocześnie (to się nie zdarza) kwitną bzy i konwalie, trochę się obawiam, że nawet ich nie poczuję. pierwszy raz w życiu taka alergia. bleh. ale! pa pa, kwietniu!
plany były takie, żeby był to miesiąc czystości. nie za bardzo mi się udało. pod pozorem zupy cebulowej trochę białego wina poszło. w berlinie raczej się oszczędzałam. jest okej, ale hm... i nabiał, i parę śmieci się zjadło. samo się zjadło? tydzień weganizmu niestety przemilczę, ALE jest zdecydowanie lepiej. chociaż rybki wciąż jem i wciąż czuję, że potrzebuję. do tego 3-dniowa dieta jabłkowa nie zaistniała, przesunęłam ją na maj - po powrocie z izraela.
w kwietniu królował zielony sok rano, trochę kiszonek, standardowy lancz to pomidor z mozzarellą. w pracy podjadam orzechy. wcale nie byłam na rowerze (chlip), nie za bardzo w lesie (ale ten spacer nad wisłę wynagradza wszystko), bieganie i medytacje - PFEH. z drugiej strony chodzę na basen, jogę, pilates, crossfit... (tak tak, piszę chodzę, chociaż powinno być zaczęłam i nie wiem, co dalej).
nie piszę o postanowieniach na maj, żeby nie zapeszać, jak tym razem. jakaś pokuta?