by

szalom, wróciłam! oczywiście już pierwszy dzień na starych śmieciach dał mi w kość, ale co się nawdychałam świętych olejów, nadotykałam grobów i kamieni, najadłam falafelów, hummusów i baklawy. nie było jakoś bardzo zdrowo, ale wychodziłam się za wsze czasy. filtr 50 sprawił, że jestem ładnie (?) opalona. to była bardzo dobra podróż, teraz szykuję się na kolejną i staram się, by nie uciekło mi tu i teraz. chcę być jedną z tych podróżujących osób, które pakują się do jednej torby, mają czerwone od słońca nosy i wiedzą, że na lotnisku ben gurion zabiorą ci przyprawy z bagażu podręcznego (demit, przepadł mi zatar i mieszanka do sahlabu).


ale po kolei. nie będę opowiadać o izraelu, co widziałam i kogo spotkałam. grunt, że mam ochotę (potrzebę!) na więcej. 

wracam i: sprzątam, biorę kąpiel w soli z morza martwego (przywiozłam sobie kawałek znad morza, a i w błocie się umoczyłam, ale szczypało), jem chałwę i cieszę się z siebie. plany są takie, że codziennie uprawiam sport (dzisiaj basen), za tydzień jadę na oczyszczanie (dzień dobry soku jabłkowy), jem dużo kasz i pamiętam o ćwiczeniach zaleconych przez terapeutkę. nie umówię się na spotkanie, dopóki nie popracuję nad sobą. 

z ciekawostek: zaczęłam używać mydła z ben gurion, ale taka pasta brzmi super. kupiłam dziś olej arachidowy, żeby spróbować! wspaniała pasta oczyszczająca aliny to miks mąki (mam ryżową) i oleju. dodam również cynamon. odżywam!

(jedyne, czego się obawiam, to to, że mam uczulenie na arachidy. heh)