by

na sobotnie śniadanie zrobiliśmy naleśniki. oczywiście gapa ze mnie, bo zapomniałam, że specjalnie z myślą o nich kupiłam mąkę z cieciorki (później wykorzystaliśmy ją do ciasta bananowego, co było raczej błędem). przynajmniej sprawdziło się mleko migdałowe - do kawy też pyszka!


z otchłani (pustej) lodówki wyciągnęłam zapomniany słoik masła bananowego. zrobiłam go dawno temu i z powodu niezachęcającej konsystencji i koloru zostawiłam na lepsze czasy... zaryzykowaliśmy. wyszło nieco za słodkie, ale z masłem orzechowym przepyszne.

przepis, o ile pamiętam, wyglądał mniej więcej tak: sporo bananów (ponad kilo), szklanka brązowego cukru (może mniej?), sok z 2 limonek, cynamon, kardamon, imbir, może być troszeńkę chilli albo jakiejś wanilii... sól. pokrojone banany wymieszać ze wszystkim w garnku - smażyć, rozciapać na mus, jeśli się nie udaje to zblendować i gotować papkę jeszcze około pół godziny. mieszać, pilnować! przełożyć do słoików i zapasteryzować. to był mój debiut pasteryzacyjny - udało się. szkoda, że to ostatni słoik...

edit: już wiem, to przepis od wegannerd. tu również krem daktylowy z wanilią, szałowo!