by

zaczynam kwiecień raczej dobrze. pierwsza połowa dnia super intensywna, ale jak znalazłam się w domu... no właśnie. naprawdę nie wiem, czy zielone smuti działają, czy mam aż taki deficyt energii. ale wywiad zrobiony, tarta upieczona, mleko wypite...


zdradzę wam coś: moim guilty pleasure jest kasza manna. o, taka ciepła papka z odrobiną soli i cukru... często szykuję ją na śniadanie mojej babci. ledwo się powstrzymuję przed podjadaniem! ale trzymam się w ryzach, wizualizując sobie, jak to krowie mleko oblepia mnie od środka. jeśli kawa - czarna. jeśli kakao - na mleku ryżowym. w rosmanie była przecenka, to zaszaleliśmy. ale kiedy mam chwilę, to robię najfajniejsze mleko. swoje - kokosowe!


kokomleko robi się tak: zalewam wodą wiórki kokosowe. nie będę podawać proporcji, bo robi się na oko. zostawiam na parę godzin (co najmniej dwie, ale to i tak najszybciej z wszystkich mlek roślinnych!). i wiórki, i wodę wrzucam do blendera, dodaję smakołyki (czarny sezam na obrazku, syrop z agawy, cynamon, kardamon, takie wiecie sami.). miksuję. przelewam do ładnej szklanej butelki, co nie jest proste: trzeba odsączać mleko z papki kokosowej. ja robię tak: na małym sitku układam trochę gazy i miarowo odciskam. nie jest tego sporo, ale też trzeba szybko wypić. bardzo lubię potrząsać rano butelką, żeby zmieszać warstwy. kokomleka używam do szejków, jaglanki, kawy zbożowej. kakao jest takie sobie. ale ile satysfakcji!

ps. resztki w postaci papki kokosowej ponoć można dodawać do ciast, ale ja jakoś jeszcze tego nie ogarnęłam.

ps2. aha, w sumie wiem, dlaczego druga część dnia minęła mi niepostrzeżenie. trafiłam na kolejnego zdrowoblogaska, który ładnie ustawia głowę, a później jeszcze znalazłam książkę ewy dąbrowskiej online... a nadal czytam też jillian! i robię notatki, żeby podzielić się wiedzą, a co.