by

sporo na głowie: nowy projekt progres, praca i chęci. dziwnymi sposobami poznaję lepiej ludzi, o których kiedyś myślałam. staram się nie opuszczać.


tymczasem co tam u mnie? nowa paczka z biochemii urody! <3 a w niej, między innymi, sok z aloesu eko. z moją cerą (nagle) jest całkiem nieźle - teraz będzie walka o to, żeby tak zostało & staranie o to, żeby wymazać parę blizn. pomoże w tym wspomniany żywokost, mam nadzieję. i właśnie aloes, jedna z moich ulubionych roślin (ale geranium i tak wygrywa).

jak byłam mała, bardzo lubiłam łamać aloesowe kłącza i dziabać sobie miazgę. dobrze jest ten żel rozprowadzić właśnie po bliznach czy ranach. odświeża i pachnie jak nic innego! nawilża, regeneruje, działa przeciwbakteryjnie i przeciwzmarszczkowo. zapobiega stanom zapalnym, więc jest elo też po depilacji. czasem też pije się sok z aloesu, ja lubię ten miąższ.

sok jest idealny dla mojej wrażliwej skóry. widocznie poprawia stan suchej cery, ma nieco rozjaśniać - czekam na efekty. mimo, że to 100% sok, nie rozcieńczam go wodą. mam w planach używać go do rozcieńczania maseczek np. ze spiruliny. na razie solo sprawdza się znakomicie, albo to autosugestia, hehe. 

a na dodatek, wegański sernik zrobiony przez saturczaka! wyszło nieźle. szkoda, że na drugi dzień nażarłam się ciasta drożdżowego... (jeśli ktoś myślał, że trzymam się wegańskiego tygodnia, to był w błędzie).