by

i co tam misie pysie? niedziela, słońce, będę miała dziś okazję się najeść i wyjść na spacer po wsi. dobra: miasteczku. wymagający tydzień i poranek, ale staram się znajdować jakieś pozytywy. przede wszystkim, mam się czym pochwalić: najlepszymi wynikami morfologii w życiu. czyli moja śmieszna mitkodieta nieźle działa! mięsa nie jem od dawna (tylko ryby wsuwam kiedy mogę...), coraz mniej nabiału (luty miał być miesiącem beznabiałowym, jak na razie parę ustępstw w postaci twarożku u martyni, kapki mleka do paru kaw i serka z kiwi - nie jest źle), za to więcej chęci. wyniki zmobilizowały mnie do powrócenia na dobre tory: adios słodycze, znów zielone szejki rano! wychodzi na to, że i tak parę razy w tygodniu je piję.


o tym teraz głośno i o tym sporo myślę: hormony. chyba teraz się nie popisałam (ths w normie, tyroksynka na dzień dobry), bo jem nieregularnie, mało ćwiczę (to się zmieni z pogodą), a na dodatek się nie wysypiam (damn you, robin wright!). czy ktoś ma pożyczyć czytnik? nienawidzę czytać książek na kompie, a moim must-read jest master your metabolism jillian michaels (komuś przesłać? dziena martynix). przyłożę się i kto wie, może wcale nie trzeba będzie się faszerować lekami?

na wiosnę: zaprzyjaźnić się z hashimoto.