by mitek
obiecuję sobie robić więcej zdjęć, żeby w sytuacjach kryzysowych (dzień dobry znów) je wykorzystywać. inaczej kończy się na tym, że mówię sobie: przecież nie będę wrzucać samego ględzenia. ale nie! tak ma nie być! cytując szwedzkie przysłowie z jeszcze niewydanej książki (ah, ten splendor szczotek korektorskich): mniej obaw, a więcej nadziei. mniej jedzenia, a więcej przeżuwania. mniej narzekania, więcej oddychania. mniej gadania, więcej mówienia. więcej kochania. rób to, a wszystko, co dobre, będzie twoje.
jedno z moich ulubionych słów to lagom - w sam raz. na razie albo mam za mało (czasu, energii) albo za dużo (obowiązków, zmartwień). to sytuacja zastana, ale dzisiaj pierwszy raz udało mi się nad tym zapanować (co prawda mogło to wyglądać jak klasyczny foch). w planach na weekend: mycie okien, spacer po lesie (w poszukiwaniu otoczaków, które będą grzać mi później nerki), upieczenie czegoś dobrego (ostatnio żywię się waflami ryżowymi w czekoladzie - mój wygląd to nie niespodzianka), może nawet zobaczymy nowy film wesa andersona, którego kocham miłością wierną.
z rzeczy, którymi mogę się podzielić i poczuć, że robię dobrze - przecena w rosmanie na mleko ryżowe! <3 upolowałam ten antyseptyczną maść himalaya. wyczerpuję kosmetyki, mam już listę na nowe zakupy w biochemii urody. przygotowuję się do miesiąca czystości.
tymczasem dalej bawię się w zielarkę (niestety nic nie uprawiam, choć bardzo chcę) i proszę państwa, oto kozieradka. hit włosomaniaczek! ma również właściwości tuczące (!), ale ja stosuję ją tylko zewnętrznie. nasiona kozieradki zalewamy wrzątkiem, otrzymany napar wcieramy w głowę, włosy rosną jak szalone. minus: zapach, trochę jak hmmmm kurczak curry? odkąd nie mieszkam sama - odpada. miksturę powinno trzymać się w lodówce, a ponieważ rzadko do niej zaglądam, zapominam, że stoi tam i kozieradka, i żywokost, i olej lniany... demit. co ciekawe, nawet nie wypadają mi tak włosy jak zawsze, ale podejrzewam, że główną przyczyną jest ich drastyczne przycięcie.
jeśli chodzi o tonik, to lepiej rozcieńczać wodą na pół. w sumie fajnie, że sobie o tym przypomniałam. inne dobroci to dzikie pszczoły, nowy kubek i przesyłki.
ha właśnie ja się ostatnio też BARDZO opuściłam w wszelkim dobrym żywieniu, piciu dobrych naparów i tak dalej... niedobrze.
ReplyDeletedzisiaj znowu zostaje wysłana do zielarskiego więc, skoro nowy cynk od Ciebie, to co kupimy jak będzie ( włosy włosy to ciągłe zmartwienie już od prawie dwóch lat więc wszelkie "nowości" mile widziane)
co do himalaya.. to eee nie jestem przekonana do tej firmy ( indyjskie doświadczenie)
plus nie mogę NIGDZIE dostać wody różanej;/
ach i pszczoły! temat topowy ostatnich czasów... więc dzisiaj, porankiem o 6 oglądałam program o nich ( najbardziej mnie śmieszy że zupełnie przypadkowo, jak zwykle włączyłam kanał informacyjny a tu reportaż o pszczołach) oraz o trzmielach ( nie wiedziałam, że także należą do pszczół.. ale w sumie mało o nich wiedziałam w ogóle) otóż: pan polecał by sobie samemu wybudować ul po to by w nim jakaś samica zamieszkała i stworzyła gniazdo.. miodu nie będzie ale za to satysfakcja!
pasieka to moje marzenie, więc... eh, szkoda gadać. ja zamówiłam już przesyłkę z biochemii, ale gdybym mogła, wykupiłabym połowę zielarni. wodę różaną ostatnio widziałam u siebie w markecie - no i w kuchniach świata na pewno jest, jak będziesz we wro to sprawdź!
Delete