by

yep, już ponad miesiąc piję nasionka. oczywiście zdarzały się przerwy, zwłaszcza związane z hulactwem bądź gośćmi na chacie, ale staram się wchłaniać je regularnie. rano: błonnik, wieczorem: ostropest (zazwyczaj o nim zapominałam, przed snem czasem jestem tak zmęczona, że nie mam siły nawet kręcić młynkiem).

powiem wam jedno: działa! podobno torebka kosztuje mnóstwo siana, ale też cena gwarantuje jakość nasionek (bo te tańsze mogą być tylko małowartościowymi łupinkami). ostatnio moja mitkodieta kuleje, ale jak tylko minie najszczęśliwszy dzień tej zimy (TŁUSTY CZWARTEK DAWAJCIE PĄCZKI) to wracam do bezglutenu. posłuchałam sobie audycji o medycynie żywienia i jestem pewna, że to mi pomoże (stres też robi swoje, ale nie odetnę sobie rączek, głupia atopia).


błonnik oczyszcza jelita i usuwa toksyny, ale mam wrażenie, że tych toksyn we mnie jest morze (tak, poezja). bardziej interesuje mnie regulowanie poziomu cukru - stąd może moje wahania nastroju i napady słodyczowego głodu? ostropest z kolei działa na wątrobę (siema, nadużywanie leków!) wspomaga trawienie i neutralizuje wolne rodniki (spodziewany efekt: wieczna młodość).

spoczi spoczi, piję szejki (dodaję zimnej ziółkowej herbatki), ale w planach mam naprawdę wielkie próby oczyszczania. myślę sobie, ile złego w siebie pakuję (trudno nie przesiąkać beznadzieją). powiedzmy, że mogę jeszcze się ponaprawiać, więc w przyszłości skorzystam z: diety dr dąbrowskiej, gorzkiej soli oraz nalewki czosnkowej. tylko nie wszystko na raz, of kors! fajnie byłoby, gdybym nie oczyszczała się sama. aha, miałam mały kryzys, bo zaczęłam do nasionek dolewać oleju z oregano - przedobrzyłam dobro, aż dostałam dreszczy. fujka.

aaalbo po prostu wyjadę do australii. albo chociaż dołączę do ochotniczej straży pożarnej.