by

otóż jest dosyć nietęgo, ponieważ mam wrażenie, że zamiast dnia mam chyba tylko przedpołudnie. później już tak szybko mija czas, że znowu budzę się o 6:00. na szczęście za oknem wiosna (dopiero dzisiaj zobaczyłam, że wzeszły już tulipany, a borówka ma pączki) i trochę, troszeńkę łatwiej wstać. tylko żeby jeszcze zdążyć zrobić cokolwiek znaczącego.


dużo pracy, ale to dobrze. z rzeczy, o których lubię mówić - skrobnęło się o czymś dobrym. większość łakoci spałaszowaliśmy w redakcji, dla siebie zagarnęłam olej rydzowy. na razie wykorzystuję wielką butlę oleju lnianego (dieta doktor budwiiiiiig - śpiewam na nutę jakiej to melodii), a ten olej tylko do pro posiłków. a ponieważ owych brak, to dodaję do zielonych soków. ostatnio, z braku laku, dodaję do nich  też pietruszki, FUJ.

w każdym razie cud miód polecam z głębi serduszka. czego nie polecam? mikrofali. przestałam używać tej w biurze. piję dużo kefirów, dzisiaj zrobiłam nawet podejście do soku z kiszonej kapusty, ale... nie, no, są granice, serio. zostaję na kefirowym levelu.


tymczasem walka o znośną cerę trwa - miałam kryzys tożsamości i nawet rozmyślałam o antybiotykach, ale po prostu czekam, aż toksyny ze mnie wyjdą i stosuję ocm+żywokost+brak kremu/tylko serum+liść oliwny+tonik bha. czy tylko ja mam wrażenie, że to sporo i powinno zadziałać? ehhh. jak będzie lepiej, to na pewno opiszę, jak sobie poradziłam. czekam.

aha i zostałam wybrana do odpowiedzi na ankietę, czuję się jak PRAWDZIWA BLOGERKA! heh. napiszę, a co tam ;)